Stan literatury polskiej w czasach saskich

W żadnej innej gałęzi literatury [polskiej] XVII wieku zanikanie mądrości i piękna nie uwydatniło się tak wyraźnie jak w kaznodziejstwie; najbardziej zaś typowym przedstawicielem wszystkich ujemnych cech stylu barokowego jest dominikanin Jacek Mijakowski (urodzony około roku 1600, zmarły w 1647). Kocha się on w sztucznych porównaniach i dziwacznych metaforach; więc na przykład Opatrzność boską przyrównuje do ogona pawia, zgodę obywateli - do jakiegoś mitycznego kamienia, do granatowego jabłka, do kupy strzał, do podróżnej karety, czyli "kozety", do lutni i do "armatniej galery", która wtenczas bezpieczniej po niebezpiecznych nawałnościach morskich płynie, kiedy kupa goliotów [majtków] raz w raz wiosłami wodę sieką ...
I. Chrzanowski. Historia literatury niepodległej Polski (965-1795) s. 291-2.

W całej historii Polski nie ma okropniejszej, bardziej upokarzającej epoki, jak czasy panowania dwóch Sasów, Augusta II i jego syna Augusta III. Już w wieku XVII było źle, już tryumfowała anarchia i złota wolność, ale przynajmniej gospodarzami byli Polacy ... W wieku XVIII - inaczej. Mniejsza o to, że na tronie polskim zasiadali dwaj cudzoziemcy: i Batory był cudzoziemcem, ale Batory kochał Polskę i dbał o nią, jak o rodzoną Ojczyznę; tymczasem August II Polski nie kochał, August III zaś nie mógł jej kochać, jako istota bez serca i bez mózgu. [...] [Polska], o której względy niegdyś ubiegała się Europa, teraz stała się jej pośmiewiskiem. [...]

Ogłupieniu politycznemu towarzyszył straszliwy upadek moralny społeczeństwa, nieodłączny od ciemnoty. Rozpusty i zbytki doszły do zastraszających rozmiarów - "za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa"; miłość ojczyzny skurczyła się zupełnie w "domach i pojedynczych pożytkach" ... łapownictwo senatorów, posłów, sędziów, urzędników stało się chlebem powszednim; religijność, krzewiona po kościołach, szkołach i domach przez ciemne i niemoralne duchowieństwo, wyradzała się schodziła coraz to wyłączniej na bezduszną dewocję, na posty i dyscyplinowanie się, na pielgrzymki, na koronowanie cudownych obrazów Matki Boskiej, na uczęszczanie do kościoła nie dla prawdziwego nabożeństwa, tylko dla zwyczaju lub ciekawości. Resztki tolerancji religijnej zanikły; sprawdziły się obawy Wacława Potockiego: z arianami załatwiono się już w wieku XVII, teraz wzięto się za wszystkich w ogóle innowierców, których prześladowano, usuwano z izby poselskiej, nie dopuszczano do urzędów; nie poszła w las nauka jezuicka, nie darmo uczyli księża, że Bóg tylko za to Polskę karze, iż cierpi u siebie protestantów!

Co i jak się działo w Polsce, o tym dają najlepsze pojęcie pamiętniki kasztelana brzeskiego Marcina Matuszewicza (zmarłego w roku 1784), spisane za Augusta III (wydane dopiero w roku 1876); odsłaniają nam one w całej nagłości okropną zgniliznę polityczną, umysłową, moralną i religijną społeczeństwa w pierwszej połowie XVIII wieku. Autor, sam człowiek nikczemny, bez Boga w sercu, do tego stopnia zatracił czy zapił sumienie i wszelki zmysł moralny, że o prywacie szlachty, o zrywaniu sejmów, o przedajności sędziów, o rozpuście, o pijaństwie itd. Opowiada z takim spokojem, czasem nawet z uśmiechem, jakby o rzeczach nie tylko najzwyklejszych, ale zupełnie godziwych, które nikogo razić nie powinny. Ze zdziwieniem na przykład opowiada Matuszewicz, że mieszka w Polsce jeden szczególniejszy magnat (Jan Klemens Branicki), chyba niespełna rozumu, skoro ... nie chce tykać pieniędzy zagranicznych!

Takie to były czasy! Próby ich obrony, podejmowane obecnie przez niektórych młodych historyków, na nic się nie przydadzą: nikt nie obali tego faktu, że Polska leciała w przepaść, że ogół społeczeństwa był zdemoralizowany i ogłupiały, że jednostki tylko zdawały sobie sprawę ze strasznego położenia ojczyzny i usiłowały ją ratować.

Literatura czasów saskich jest wiernym obrazem społeczeństwa: społeczeństwo zdziczało, zdziczała więc i literatura, tracąc niemal już doszczętnie mądrą myśl i piękno formy. Książki poważniejsze ukazują się niezmiernie rzadko ... najlepiej charakteryzuje ich [czasów saskich] ciemnotę czterotomowa księga księdza Benedykta Chmielowskiego (zmarłego roku 1763) pod następującym wdzięcznym i króciutkim tytułem: Nowe Ateny albo Akademija wszelkich sentencyj pełna, na różne tytuły, jak na classes podzielona, mądrym dla memoryjału, politykom dla praktyki, melankolikom dla rozrywki erygowana (1756). Co zawiera w sobie ta księga, o tym poucza ciąg dalszy tytułu: O Bogu, bożków mnóstwie, słów pięknych wyborze, kwestyj cudnych wiele, o Sybillów zbiorze, o zwierzach, rybach, ptakach, o matematyce, o cudach świata, ludzi rządach, polityce, o językach i drzewach, o żywiołach, wierze, hieroglifikach, gadkach, narodów manierze; co kraj który ma w sobie dziwnych ciekawości, cały świat opisany z gruntu, w słów krótkości. Co wszystko stało się wielką pracą i własnym kosztem autora, tu aenigmatice wyłożonego: imię wiosna zaczyna, Wielkiej nocy blisko, głowę w piwie i w miodzie zawraca nazwisko.

Jest to encyklopedia - zbiór wiadomości z zakresu teologii, historii, geografii, polityki, matematyki, zoologii, botaniki, mineralogii itd. Pomiędzy innymi autor odsłania czytelnikowi różne "osobliwe sekrety", na przykład skuteczne lekarstwo na ból zębów: "Kość wyjąć z uda żaby, tą kością zębów się dotykać, przestaną boleć". "Oko jaskółcze włożysz do pościeli czyjej, sen mu odbierzesz ... dobry sposób na śpiochów". Jak grad odwrócić? "Chmurze gradowej pokazać wielkie zwierciadło i przeciwko niej wystawić - kędy inędy obróci się".

Ciekawe są również wskazówki dla szlachcica wybierającego się za granicę: powinien się on, jeśli nie chce "z ojczyzny swej wyjechać ciołkiem, a powrócić wołem", przypatrywać bacznie temu wszystkiemu, co się w obcych krajach dzieje, a więc pomiędzy innymi zwiedzać rozmaite osobliwości, zwłaszcza kościoły i kaplice, aby wiedzieć, "których tam świętych deponowano relikwije, jakie obrazy, cuda"; a jest tego za granicą co niemiara: w jednym na przykład mieście włoskim "jest wielkiego waloru skarb, jest to pierścień Królowej nieba i ziemi, którym św. Józefowi zaślubiona była"; gdzie indziej znów "jest za szkłem sukienka Matki Najświętszej, kominek, na którym Chrystusowi Panu, sobie i Józefowi św. jeść gotowała, jest i miseczka gliniana, z której karmiła". Zanim się z domu wyruszy, trzeba przystąpić do spowiedzi i "wziąć sobie za przewodniczkę Matkę Najświętszą idącą do Egiptu, św. Rafała, św. Trzech Królów, św. Ekspedita za patronów". W ogóle dzieło Chmielowskiego jest przesiąknięte duchem bigoterii i fanatyzmu: autor radzi na przykład Polakom, aby "tak z innymi uczynić heretykami, jako z arianami uczynili, a jeśli nie można, tedy pod jarzmem praw duchownych i świeckich ich utrzymać należy". Bardzo znamienne są poglądy polityczne Chmielowskiego: "brylant nieoszacowany Korony polskiej - wolność złota"; "drugi diamentowy fundament wolności polskiej - libera regum elektio"; "trzeci fundament - liberum weto, gdyż to wolne mówienie na sejmikach i sejmach jest matką i duchem wolności, jest nie konającej ojczyzny znak, gdy jeszcze gada".

I o języku ojczystym nie zapomniał uczony autor: jego zdaniem, szanujący się pisarz, a zwłaszcza mówca, powinien gęsto przetykać mowę rodzinną makaronizmami i w ogóle wyrazami cudzoziemskimi, bo te są od polskich "polityczniejsze"; niepolityczne na przykład będą takie wyrazy jak: przeciwnik, uczeń, prostak, widok; polityczne natomiast: adwersarz, delator, dyscypuł, symplak, theatrum. "Czyliż to jest gładko; Zaleca się WPana baczności? Ładniej podobno: Rekomenduję mię WPana respektowi."

A tak pod każdym względem Nowe Ateny Chmielowskiego są książką wysoce znamienną, dają bowiem wyborne pojęcie o upadku zarówno zdrowej myśli, jak poczucia piękna.

Lecz pisać i mówić uczono się nie z Nowych Aten Chmielowskiego, tylko z różnych specjalnych podręczników. Najpopularniejszy napisał jezuita Wojciech Bystrzonowski: Polak, sensat w liście, humanista w dyskursie, w mowach statysta, na przykład dany szkolnej młodzi (1730).

W książce tej, która w ciągu lat dwudziestu siedmiu miał trzynaście wydań, podaje autor wzory różnego rodzaju, dysput i mów, zarówno prywatnych, jak politycznych. Wszystkie te wzory są nienaturalne, napuszone, naszpikowane makaronizmami, a do tego najczęściej bezsensowne. Oto na przykład początek listu, w którym Pan młody zaprasza krewnych na wesele:

Już dalej in labyrintho afektu błąkać się przestaje Tezeusz, gdym znalazł (a rozumiem, że ex filo boskich predestynacyj) Aryjadnę; i stanąłem tandem in meta wotorum konkurencyi mojej, albowiem mam zaślubione słowo Jej Mci panny N. N., które tylko publico zostaje zatwierdzić Sacramento ... Nie chcą c zaś to dożywotnie vinculum adstringere, tylko przy prezencyi kolligacyi mojej, upraszam W. M. W. M. Pana, aby się nexu sanguinis zjednoczył i mnie znasz się być bliskim, tak się i prezencyją swoją w tej okoliczności nie oddalał, lecz wesela tego chciał cumulare solatia osobą swoją ...
A oto jeszcze początek Powitania gościa:
Gospodarz: "Wielkie numen intra domesticos lares, osobę W. M. Pana, jako z najniższą witam weneracyją, debitum jemu oddając cultum, że braterskie progi godną prezencyi swojej chciał consecrare bytnością."

Gość: "I owszem, mam to sobie za szczęście, że mi się stosuje inter Penates domu tego godne numen Gospodarza nie tylko oglądać, ale cum omni sensu powinnej adoracyi oddać honor, który sam in persona składam w progach jego.

Wygłaszać tak napuszone i głupie mowy uczono już w XVII wieku, ale za czasów saskich zwyczaj ten doszedł do szczytu zwyrodnienia; zwłaszcza w panegiryzmie przebierano wszelką już miarę, nie dziw tedy, że panegiryki należały do ulubionej lektury.

Ukazywało się także mnóstwo pism religijnych, albo raczej dewocyjnych, jak na przykład książeczki o cudownych uzdrowieniach, o koronacji cudownych obrazów, itp. W kazaniach bezmyślność często walczy o lepsze z dzikością smaku estetycznego. Jako przykład mogą służyć kazania jezuity Franciszka Kowalickiego, który (jak to było powszechnym wówczas zwyczajem) raz po raz przeplata nauki moralne dykteryjkami i historyjkami ubliżającymi powadze kazalnicy; prawi na przykład, że "w Monachium na weselu książęcia bawarskiego pasztet dano, w pasztecie karła, który po odkrytym pasztecie z szpadą wyskoczył, między półmiskami tańcował z uśmiechem gości zgromadzonych". Dla zbudowania słuchaczów opowiadał im raz Kowalicki, że "na błoniach poznańskich pokazały się dwie Przenajświętsze Hostyje w jasności na powietrzu (od Żydów pokłute tam wyrzucone były); gromadne bydlęta na kolana padły, głowami o ziemię biły i swoje Te Deum mruczliwym rykiem śpiewały". Inny jezuita opowiadał kiedyś we Lwowie na kazaniu o tym, jak Lucyper latał ponad ziemią, itp.

Ulubionymi książkami do czytania były dalej kalendarze, bez których się szlachcic obejść nie mógł i którym zawdzięczał całą często niemal swoją wiedzę, dowiadując się z nich nie tylko o tym, co się dzieje na świecie i w Polsce, kto jaki urząd piastuje, gdzie i kiedy będzie jarmark itd., ale i o tym jeszcze, jaki wpływ wywierają planety na życie ludzkie, które dni będą feralne, które pogodne, a które pochmurne i dżdżyste, "jak daleko jest do piekła", "z której strony świat jest okrąglejszy", "czemu podziemne ludzie, do nas nogami chodzący, nie patrzą na niebo" itp.

Jak proza, tak i poezja czasów saskich jest obrazem nędzy i rozpaczy. Rozwlekłe wiersze historyczne (polskie i łacińskie) oraz powieści fantastyczne są po większej części tak samo niezdarne jak poezja religijna, na przykład wierszowane legendy i żywoty świętych. Jak bardzo zdziczała poezja, o tym dać może pojęcie książeczka pt. Uwagi o śmierci niechybnej, wszystkim pospolitej, wierszem wyrażone, a sumptem Jmci pana Ksawerego Stephaniego, obywatela miasta J. K. M. Wilna, do druku na pożytek duchowny podane roku 1766. Czy istotnie autorem tego dziwoląga jest ksiądz Józef Baka, jezuita, nie wiadomo na pewno, bo na karcie tytułowej pierwodruku nazwisko to nie figuruje; wymienił je dopiero Rajmund Korsak (poeta-humorysta) na karcie tytułowej sporządzonego przez siebie przedruku (1807). Dosyć, że nazwisko Baki przeszło w przysłowie: wiersze Ă  la Baka oznaczają głupie wiersze, i słusznie, jak pokazuje choćby następujący urywek Uwag:

MŁODYM UWAGA

Cny młodziku, Migdaliku,
Czerstwy rydzu, Ślepowidzu!
Kwiat mdleje, Więdnieje ...
Śliczny Jasiu, Mowny szpasiu,
Mój słowiku, będzie zyku!
Szpaczkujesz, nie czujesz:
Śmierć jak kot, Wpadnie w lot!
Aza nie wiesz, Że śmierć jak jeż
Ma swe głogi, W szpilkach rogi?
Ukoli, Do woli,
Aż jękniesz i pękniesz ...
Czy ty głuszec, czy ty wrona,
Dusznych sępów chwyci szpona,
Twa główka Makówka,
W swawoli Nie boli;
Tobie w głowie skoki, tany,
Charty, żarty na przemiany:
Śmierć kroczy, Utroczy,
Jak ptaszka -
Nie fraszka!
W ślepą mamkę gdy śmierć skacze,
O, czy jeden młodzik płacze?
I. Chrzanowski. Historia literatury niepodległej Polski (965-1795) s. 442-8.