Chrześcijanin w postchrześcijanstwie

Europa powoli, ale stale wchodzi w okres historii, który pod względem religijnym możemy nazwać erą postchrystianizmu. Po wiekach zmagań o utrwalenie chrześcijaństwa, które były (jak się później okazało) raczej utrwalaniem władzy kościoła; po wiekach walk o czystość głoszonej Ewangelii, po zmaganiach w obronie wiary przed totalitaryzmem antychrześcijańskim, wydawało się, że można ogłosić zwycięstwo chrystianizmu, ale stało się wręcz przeciwnie. Laicka Francja, 3,5 mln ludzi, którzy opuścili w ostatnich latach kościoły niemieckie, świadczy raczej o klęsce.

W czasie II wojny światowej kościół milczał wobec zbrodni ludobójstwa, gdyż nie można uznać za głos kościoła tych jednostek, które odważyły się stanąć w obronie prześladowanych. Kościół chrześcijański (a mam tu na myśli kościoły historyczne) nie zdał egzaminu z wierności Ewangelii, z obrony prawdy Chrystusowej i obrony człowieka. Jezuita ks. Stanisław Musiał tak podsumował te doświadczenia: „Jeśli dzisiaj istnieje kryzys chrześcijaństwa i kultury europejskiej, to dlatego, że chrześcijaństwo zawiodło oczekiwania ludzi w epoce Szoah”.

Ale czy to był tylko chwilowy błąd kościoła w XX wieku? Czy przyczyna tej znieczulicy nie tkwiła głębiej, nie była czasem podsycana przez dwa tysiące lat ignorowania Ewangelii miłości? „Czyż na przykład ta potworna hekatomba Żydów europejskich, zaplanowana i wykonana na przemysłową skalę przez hitleryzm pod­czas drugiej wojny światowej nie jest następstwem prawie dwóch tysięcy lat europejskiej, chrześcijańskiej cywilizacji, która nieustannie śniła swoje sny o ukaraniu tych, którzy nie dali wiary słowom Zbawiciela? (Andrzej Szczypiorski „Początek”). Przecież pierwszy holocaust sięga czasów wypraw krzyżowych i wygnania Żydów w końcu XV wieku z Hiszpanii, a później z innych krajów Europy. Te i inne pytania leżą u podstaw badania proble­mu upadającego dzisiaj chrześcijaństwa w Europie. Bo niestety musimy stwierdzić, że zaczyna się na naszym kontynencie era postchrystianizmu.

Jakie są źródła regresu chrystianizmu?

Charakterystyczny dla ery postchrystianizmu nie jest rozwój osiemnastowiecznego oświeceniowego racjonalizmu, ani później marksizmu. One w dziele podkopywania fundamentu kościołów mają na pewno swój udział, ale mniejszy niż im się przypisuje. Świadczy o tym powstałe w tym samym czasie wesleyowskie przebudzenie, działalność Braci Morawskich, zryw misyjny, zakładanie towarzystw biblijnych, rozwój działalności oświatowej i charytatywnej kościołów. Świadczy powstawanie nowych, wolnych społeczności chrześcijańskich, które odłączyły się od skostniałych, konserwatywnych struktur istniejących kościołów. I ten nurt przebudzeniowy istnieje dalej, mimo ignorowania go, czy wręcz pogardy ze strony „wielkich” kościołów. Jest to nurt, który mimo wielu pewno błędów, trzyma się mocno fundamentu Ewangelii, nie ulegając kompromisom z otaczającym światem.

Powodów zmierzchu chrystianizmu trzeba raczej szukać w dwóch przeciwległych biegunowo zjawiskach kościelnych. Jednym ze źródeł jest bowiem pozbawiony podstaw biblijnych, nieograniczony dogmatyzm i rygoryzm jednych instytucji kościelnych, które w pewnym sensie stają się bardziej sektami niż kościołami, z nieomylnym guru na czele, narzucającym swoje prywatne prawdy jako obowiązujące; uważającym się za autorytet we wszelkich dziedzinach życia - od etyki do polityki. W takim kościele nie znajduje się już miejsca dla Chrystusa.

A jak pisał prof. Karol Barth: „Nie istnieje taki czas, w którym niestosowne byłoby pamiętać o tym, że to Jezus Chrystus jest Panem kościoła, a nie kościół panem Jezusa Chrystusa”. W takim kościele wiara często staje się narzędziem polityki i traci swój ściśle religijny wymiar. Ta prawda stała się źródłem upadku autorytetu kościoła u wielu ludzi, a także izolowanie się kleru od reszty społeczeństwa, kleru zapominającego, że kościół to wierni, nie duchowieństwo tylko.

Zwracają uwagę na to negatywne zjawisko także światli duchowni katoliccy. Ks. Adam Żak tak pisze w swym artykule: „Kościół swym językiem i publicznymi wystąpieniami potwierdził antykościelne uprzedzenia i obraz bojowej, autorytatywnej, zainteresowanej władza i przywilejami instytucji”. Ale są i inne, wewnętrzne przyczyny upadku, o których wspomina ks. dr Tadeusz Bartoś: „Niszczymy zaś kościół, ubóstwiając w nim to, co jest tylko człowiecze - wystawiamy go na pośmiewisko i utratę wiarygodności. Deifikacja i sakralizacja urzędów kościelnych, sakralizacja duchownych prowadząca do ich przesadnego społecznego wyniesienia ponad tzw. lud, to łatwy sposób na rozwiązanie kłopotów z autorytetem i wiarygodnością. Jednak równocześnie jest to głębokie zafałszowanie Ewangelii”.

Drugim, przeciwległym biegunem tkwiącym u źródeł upadku chrystianizmu, jest rozwijający się od połowy XIX-go wieku liberalizm teologiczny protestantyzmu, który wbrew prawdzie Biblii usiłuje bezwzględnie obniżyć rangę wielu prawd biblijnych i przystosować teologię do nie tyle potrzeb, co zachcianek współczesnego świata.

Liberalizm ten zrezygnował z elementów tradycyjnej ortodoksji, by rzekomo uzasadnić znaczenie religii w świecie. Biblia według liberalnych teologów nie była już objawieniem Boga, ale zapisem religijnych doświadczeń człowieka. Usiłowali oni (i nadal usiłują) obniżyć rangę Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela. Podważano prawdę Ewangelii, odrzucając z niej wszystko, co ponadnaturalne. Takie podejście do Słowa Bożego spowodowało nie tylko krytykę wiary, ale porzucenie Biblii na rzecz współczesnych poglądów filozoficznych, doprowadzając w konsekwencji do nihilistycznej teorii „śmierci Boga” i podporządkowania kościoła interesom państwa, jak to się stało w okresie panowania hitleryzmu.

Te dwa stanowiska: kościoła jako autorytarnej i nieomylnej władzy, i z drugiej strony liberalnej teologii protestanckiej, były i są głównymi źródłami odejścia od prawdy Biblii i zapoczątkowały szukanie prawdy poza chrześcijaństwem i upadek autorytetu kościołów w Europie. Stad była już niedaleka droga do egoizmu, upadku moralności, dekadencji, które opanowały i społeczeństwa świeckie i ludzi kościołów.

Postchrzescijanska Europa

stała się rzeczywistością ostatnich pięćdziesięciu lat. Świadczy o tym nie tylko puste kościoły, nie tylko masowość rozwodów, czy emigracja ludzi ochrzczonych do grup niechrześcijańskich, ale i tolerowanie niewierzących duchownych, małżeństw homoseksualnych, a na co dzień pobłażanie ludzkim grzechom i głoszenie bonhoefferowskiej „taniej łaski” z ambon. „Łaska tania jest jak towar oddany za bezcen, przebaczenie z przeceny, pocieszenie z przeceny... Kościół nauczający o takiej łasce, przez samą naukę już w niej uczestniczy. W kościele tym świat znajduje tani płaszczyk dla swych grzechów, których nie żałuje i od których wcale nie pragnie się uwolnić... łaska tania stanowi usprawiedliwienie grzechu, a nie grzesznika... Niech zatem chrześcijanin nie postępuje śladem Chrystusa, lecz pociesza się łaską” - pisał Dietrich Bonhoeffer („Naśladowanie”).

Z ambon przestano mówić o grzechu, o szatanie, o piekle. Za to słyszy się częściej o potrzebach kościoła, o polityce, o złych ludziach, którzy go krytykują. Ewangelia podawana jest w mikroskopijnych, prawie homeopatycznych dawkach, pozbawia słuchających tej wrażliwości i żarliwości, które powinny cechować społeczność wierzących. I na efekty takiego nauczania nie trzeba było długo czekać. Wspomniałem 3,5 min ludzi, którzy wystąpili z kościołów w Niemczech. U nas badania młodzieży wykazały, że 68% akceptuje seks przedmałżeński, 60% uważa, że człowiek religijny nie potrzebuje kościoła, 69% tylko wierzy w życie wieczne, tylko 66% w zmartwychwstanie, 41% w istnienie piekła, a 26% posiada autentyczna wiedzę o Chrystusie. I to wszystko po kilkunastu latach istnienia religii w szkołach. Oto efekty kościelnej propagandy „taniej łaski”.

Podobne badania w krajach Europy Zachodniej wskazują jeszcze gorszy obraz chrześcijańskiej młodzieży. Tak ten stan opisał amerykański ewangelista David Wilkerson: „Zadziwiające, ale prawdziwe jest to, że najwygodniejszym i uspokajającym sumienie miejscem schronienia przed przeszywającym wzrokiem świętego Boga jest martwy kościół. Jego kaznodzieje służą bardziej jako grabarze, niż apostołowie życia”.

Postchrzescijanska Europa, to masowość pornografii, zbrodni w mediach, to coraz częstsze wypadki pedofilii, przemocy w państwie, ale i w rodzinie. To upadek autorytetu rodziców, nauczycieli, księży, policji i sędziów; to powszechność korupcji, wyzysk i nędza dużej części społeczeństwa. Te cechy i u nas występują masowo.

Dalej spotykamy się z podważaniem prawd i autorytetu Biblii przez teologów i słyszymy nawet z ich ust to starotestamentowe pytanie szatana: „Czy rzeczywiście Bóg tak powiedział?” A ludzkość w dalszym ciągu sięga po jabłko z drzewa już nie tylko dobra, ale przede wszystkim zła, by wpadać w permanentna niewolę grzechu. Znowu szuka rozwiązania swych problemów w fałszywych prawdach obcych religii, oszukując się, gdyż prawda już dawno została odkryta, a tam, gdzie jej szukają, nie znajda. Odżywa znowu magia i zabobon, „to małpowanie czci Boga w formie, która jest Boga niegodna, a więc pokładanie ufności w formułkach i rytuałach, by wymusić boska pomoc lub odgadnąć przyszłość” (Karol Rahner).

Arcybiskup Wiednia Christoph Schonborn ostatnio wyraził bardzo aktualną myśl, nad która powinien się z nas każdy zastanowić:

„My chrześcijanie, musimy wyraźnie widzieć, czy irytujemy świat nasza głupota, wygodnictwem, tchórzostwem, lenistwem lub twardością serca, czy też budzimy sprzeciw tym, że naprawdę żyjemy Ewangelia". Musimy sobie jednak zdać sprawę, że

postchrystianizm nie będzie oznaczał końca chrześcijaństwa.

Przestaje ono być wprawdzie masowe, charakteryzuje się przeciętnym nominalizmem, co jest grzechem powszednim, ale istnieje i będzie istniało, gdyż już Chrystus powiedział, że „bramy piekielne nie przemogą Kościoła”(Mt 16,18). Smutne jest tylko to, że niektórzy są chrześcijanami wyłącznie z tradycji rodzinnej, inni z przymusu, jeszcze inni tylko udają, bo to pięknie wiąże się ze wzniosłymi hasłami pseudopatriotycznymi. Nikła jest znajomość Słowa Bożego, zapomniane zostały prawdy katechizmu, a na czytanie Biblii ani zwyczaju, ani czasu nie starcza. Wystarczą dwa niedzielnonabożeństwowe wersety raz w tygodniu. Kościół jest im potrzebny do chrztu, ślubu, pogrzebu i znajomości nie biblijnych, ale towarzyskich. Taka jest dzisiejsza powszechność kościołów.

Od tego tła odbijają się niewielkie grupy autentycznych, zaangażowanych chrześcijan, czytających i głoszących Ewangelię, służących diakonii i misji. To są niektórzy księża i świeccy w różnych kościołach, dla których kościół to nie wyświęcone mury, tylko żywi ludzie poszukujący prawdy o zbawieniu.

Kościół to społeczność wierzących

ogarniętych żywym ogniem Ducha Świętego, działających, a nie siedzących w kościelnych ławkach i konsumujących podsunięta im gotową papkę wersetów. Musimy zdać sobie sprawę, że kościół jako instytucja będzie się nadal kurczył ilościowo. Nie może liczyć na jakieś spektakularne sukcesy, ograniczając się tylko do nabożeństw, wystawnych uroczystości ku czci i zamykając się we własnym, uświęconym tradycja getcie, odizolowanych od zewnętrznego świata. Każdy kościół, każda pojedyncza parafia, a i wreszcie każdy wierny powinni zdać sobie sprawę, że bez otwartości, bez pójścia do innych, bez misji, skazani są jedynie na przedśmiertną wegetację. Żyjemy wśród ludzi bez Boga, wielu z nich szuka o Nim prawdy; żyjemy wśród ludzi duszących się w fałszu dogmatów ludzkich, którzy też szukają drogi do czystego Słowa Bożego. Czy mamy ich zostawić samym sobie? Niech przeżyją zgubę swojej duszy? Przecież dalej nas obowiązuje wezwanie Zbawiciela: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody” (Mt 28,19).

Niestety. O tym zapominają współcześni teologowie (choć nie wszyscy), bo nie wypada uprawiać prozelityzmu, bo nie wypada wchodzić do sumienia innym. Zapominają, że misja czystego Słowa Bożego jest walka o chrześcijaństwo, walka o jego kontynuację, o przenoszenie depozytu wiary z pokolenia w pokolenie; jest walką o zwycięstwo Chrystusa w duszach ludzkich.

Jakże często zapominamy, że w tej walce nasi przodkowie oddawali dla obrony prawdy Bożej swe życie. A my, leniwi i zgnuśnieli oddajemy bez walki pole szatanowi. W rezultacie więcej mamy autentycznych chrześcijan w Azji, Afryce i Ameryce niż w Europie. Jakże często zapominamy, że mamy być żołnierzami Chrystusa i nie ma nas tam, gdzie On za nas toczy bój.

Poeta Zbigniew Herbert napisał taką piękna myśl: „Podejmuje się walkę nie dla wygranej, bo to by było zbyt łatwo, i nie tylko dla samej walki, ale w obronie wartości, dla których warto żyć i za które warto umrzeć”. A czy taką wartością nie jest Jezus Chrystus?

Chrześcijanin w postchrzescijanskiej Europie

powinien wiedzieć, że warto żyć z Chrystusem, gdyż tylko On daje życie wieczne, tylko On uwalnia nas od wielu koszmarów codziennego życia, warto głosić Jego naukę, gdyż jeszcze wielu Go nie zna. Warto być Jego apostołem, gdyż tylko On jest nadzieją na przebudzenie chrześcijaństwa z dogmatycznego i liberalnego letargu; jest nadzieją na wyrwanie nas z marazmu duchowego, z egoizmu osobistego, religijnego i narodowego. Warto naśladować Jezusa, gdyż tylko w ten sposób, przez własny przykład, możemy pobudzić ludzi do myślenia i działania, Naśladując Chrystusa, tworzymy autentyczny Jego kościół, kościół bez granic, bez fałszu, oparty tylko na czystym Jego Słowie.

Ulrich Zwingli tak określił ten kościół: „W każdym narodzie, ktokolwiek wierzy z całego serca w Pana Jezusa, jest przyjęty przez Boga. I to jest właśnie prawdziwy kościół, poza którym nikt nie może być zbawiony”. Nie kościół Jezusa i ... ; nie kościół dogmatów ludzkich, rytuału, złotych szat i klątwy, który chce rządzić. Jeżeli chrześcijaństwo chce się ostać, to musi być to kościół jedynej prawdy - Ewangelii, jedynej prawdy - Wiary i jedynej cechy - miłości, i wreszcie jedynego Pana - Jezusa Chrystusa.

Tylko takiemu kościołowi powinien służyć wierzący człowiek.

Jego jedynym wzorcem życia powinien być Jezus Chrystus, jedyną konstytucja - Biblia. Mając takich ludzi, Europa będzie ojczyzną każdego i pozbędzie się raz na zawsze religijnych czy narodowych antagonizmów, tylko wierzący chrześcijanie będą w stanie wyrwać społeczeństwa Europy z szaleństw nihilizmu, przez wytrwałe okazywanie miłości, rozwiązywanie konfliktów w duchu miłości i przez służbę Zbawicielowi w każdym miejscu, gdzie nas postawi i o każdym czasie.

Misjonarz Indii - William Carey (1761-1843) powiedział: „Oczekuj wielkich rzeczy od Boga! Miej odwagę czynić wielkie rzeczy dla Boga”. Niech te słowa będą hasłem dla wierzących chrześcijan w Europie.

Henryk Dominik

 

Na początek bieżącej strony

Literatura Chrześcijańska - strona główna