O tym jak Zwingli klasztoru uniknął

Pomiędzy klasztorami miasta Bern słynął najbardziej klasztor dominikański, którego zakonnicy zacięty z księżmi franciszkanami toczyli bój. Pierwsi bowiem zaprzeczali nauce o niepokalanym poczęciu Panny Maryi, którą ci ostatni utrzymywali. Dominikanie, czy to u bogatego ołtarza, czy pomiędzy dwunastu filarami dźwigającymi sklepienie kościoła swego, czy gdziekolwiek indziej się znajdowali, o niczym innym, jako, jedynie o upokorzeniu współzawodników swych rozmyślali. Śliczny głos Zwinglego zwrócił uwagę ich na, siebie. Słysząc o jego przedwczesnych zdolnościach umysłowych nie taili przed sobą, iż chłopak ten mógłby niegdyś stać się ozdobą zakonu ich. Dla tego usiłowali się zwabić go do siebie i wezwali go, aby na razie w klasztorze zamieszkał, ażby mógł zostać nowicjuszem.

Przyszłości Zwinglego groziło niebezpieczeństwo. Burmistrz Wildhausu dowiedziawszy się o tym lękał się o niewinne serce syna i rozkazał mu, aby natychmiast opuścił Bern. Taką koleją uszedł Zwingli klasztoru, w którym Luter dobrowolnie szukał zbawienia duszy. Jak wielkie Zwinglemu groziło niebezpieczeństwo, wynika z pewnego zdarzenia, które nieco później zaszło.

Roku 1507 panowało w mieście Bern niepospolite wzburzenie umysłów. Pewien młodzieniec, Jan Jetzer, rodem z Zurychu zgłosił się do klasztoru księży Dominikan, ale go nie przyjęto. Biedny chłopczyna powrócił znowu i przyniósł z sobą 53 złotych reńskich tudzież trochę jedwabnej materii. "Więcej nie mam" -- błagał Jetzer -- "odbierzcie ten dar i przyjmijcie mnie do waszego zakonu." Dnia 6-ego stycznia przyjęto go do liczby laików zakonu. Lecz już pierwszej nocy pobytu jego w klasztorze przestraszył go dziwny jakiś szelest, który w komórce swej usłyszał. Z powodu tego uciekł do klasztoru Kartuzów, ale ci odesłali go na powrót do księży Dominikanów.

Następnej nocy, przed dniem świętego Macieja, przeraźliwe jakieś jęki ze snu go obudziły. Przetarłszy oczy widzi Jetzer jakąś wysoką postać w bieli, tuż koło łoża jego stojącą. "Jam jest biedna dusza, a przychodzę z czyśćca," grobowy odezwał się głos. "Niech ci Bóg dopomoże," odpowiedział braciszek, drżąc z trwogi na całym ciele, "ja ci pomóc nie mogę." Wtem duch przystąpiwszy do łoża porwał go za gardło i z oburzeniem wymawiał mu jego opieszałość. "Cóż tedy mógłbym dla ciebie uczynić?" zapytał przelękły Jetzer. "Biczuj się przez osiem dni aż do krwi i leż w kaplicy świętego Jana na ziemi !" To rzekłszy znikło widmo. Braciszek opowiedział spowiednikowi swemu, kaznodziei klasztoru o tym, co zaszło i za jego radą ciężkiemu poddał się ćwiczeniu. Wkrótce opowiadano sobie po całym mieście, iż dusza u księży Dominikan szukała pomocy celem wydobycia się z czyśćca.

Lud oderwał się od księży Franciszkanów i biegł gromadami do kościoła, w którym człowiek pobożny leżał na ziemi. Dusza czyśćcowa oznajmiła, iż po ośmiu dniach znowu przybędzie. W rzeczy samej znowu się oznaczonej nocy zjawiła, a to w towarzystwie dwóch duchów, którzy ją katowali i okropnie jęczeli. "Skotus" - rzekła dusza, "który pierwszy wynalazł naukę o niepokalanym poczęciu Panny Maryi, także do tych należy, co tak okropne ze mną męki cierpią." Nowina ta rozeszła się po mieście i niepospolitą trwogą wszystkich zwolenników franciszkańskiego zakonu napełniała. Dusza czyśćcowa, odchodząc zapowiedziała zjawienie się samej Panny Maryi. W oznaczonej chwili tui przed zdumionym braciszkiem stoi w komórce jego Maryja. Ledwie oczom swym wierzył. Przystąpiła do niego łagodnie i dała mu trzy łzy Jezusa, trzy krople krwi jego, tudzież krzyż i list do papieża Juliusza II., który do tego od Boga postanowiony został, aby zniósł święto rzekomego niepokalanego jej poczęcia. Potem bliżej do łoża jego przystąpiła i wielką zwiastując mu łaskę przebodła rękę jego gwoździem. Braciszek wydał okropny jęk boleści, ale Najśw. Panna obwiązała mu rękę chustką, którą syn jej podczas ucieczki do Egiptu miał na sobie. Jedna rana jednak nie wystarczała. Aby chwała dominikańskiego zakonu w niczym chwale Franciszkanów nie ustępowała, trzeba było, aby Jetzer wszystkich pięć ran Jezusa i świętego Franciszka na rękach, nogach i boku swym nosił. To też i te drugie cztery mu zadano. Podano mu jakieś lekarstwo do picia i odniesiono go na salę, w której pełno było obrazów przedstawiających mękę Pańską. Tam przez cały szereg dni nie dano mu jeść, tak iż wkrótce wyobraźnia jego do najwyższego stopnia się rozogniła. Niekiedy otwierano drzwi sali na widok ludowi, który w pobożnym zdumieniu patrzał na braciszka z pięcioma ranami na ciele. Tłumy garnęły się oglądać człowieka, który wyciąganiem rąk, skinieniem głowy, ruchami ciała i wyrazem twarzy ukrzyżowanie Chrystusa naśladował. Często zupełnie tracił on przytomność, na ustach jego pojawiała się piana i zdawał się bliskim być śmierci. "On krzyż Chrystusa niesie," powiadali między sobą widzowie. Mnóstwo chciwe cudów garnęło się do klasztoru, a nawet nauczyciel Zwinglego Lupulus i wielu innych zacnych mężów nie było wolnych trwogi.

Dominikanie kazali ludowi o chwale zakonu swego, której cudownym sposobem przysporzył im Bóg. Wewnątrz zakonu tego utwierdziło się od kilku lat przekonanie, i koniecznie trzeba będzie upokorzyć Franciszkanów i cudami podnieść powagę swą w oczach ludu, tudzież szczodrobliwość jego na rzecz zakonu. Na widownię powyższych usiłowań obrano miasto Bern. "Proste to i chłopskie miasto nie mające cywilizacji," jak się o nim sam przeor Berna wyraził na zebraniu kapituły, odbytym w mieście Wimpfen nad rzeką Neckar, miasto to najlepiej zgoła celowi temu odpowiadało. Przeor klasztoru i zastępca jego, tudzież kaznodzieja i dostawca klasztoru główne przyjęli role, lecz nie umieli odegrać ich do końca. Maryja pojawiła się na nowo, ale po głosie jej poznał Jetzer spowiednika klasztoru, a ledwie że domysł swój wypowiedział, to od razu znikła Maryja. Wkrótce atoli znowu zjawiła się wymawiając braciszkowi niedowiarstwo jego. "Tym razem jest to przeor," krzyknął Jetzer i z nożem w ręko skoczył za nim. Maryja rzuciła mu cynową misę o głowę i znikła. Odkrycie Jetzera napełniło księży Dominikanów trwogą; postanowili tedy pozbyć się go za pomocą trucizny. Lecz Jetzer poznawszy zamiary ich uciekł z klasztoru i całą zdradził sprawę.

Dominikanie stanowczo wszystkiemu zaprzeczali i wyprawili poselstwo do Rzymu. Papież polecił legatowi swemu we Szwajcarii tudzież biskupom miast Lozanny i Sitten, aby w sprawie tej przeprowadzili śledztwo. To wykazało winę Dominikanów. Czterech uczestników oszustwa skazano żywcem na spalenie i dnia 1. maja 1509 odbyło się takowe w obliczu wyżej 30.000 ludzi, którzy się na to widowisko zgromadzili. Sprawa rozniosła się po całej Europie i uwydatniając skażenie kościoła nie mało dla Reformacji przygotowała umysły. Do takich ludzi ledwie że nie dostał się Zwingli.

Opowieść pochodzi ze znakomitej "Historii Reformacji XVI wieku",
autorstwa szwajcarskiego historyka J.M. d'Aubigne.


Na początek bieżącej strony Literatura Chrześcijańska - strona główna